Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nisz widocznie miał coś na sercu, i pilno mu było z proboszczem się rozmówić.
— Ojcze — rzekł, szepcząc mu do ucha — mam do was prośbę największej wagi... ale sub rosa... Na miłość Bożą wysłuchajcie mnie... i pomóżcie do wyświecenia prawdy...
— Ale cóż to jest znowu? przestraszasz mnie! — rzekł starzec — żart czy prawda?
— A! prawda i bodajby nie była bardzo smutną — dodał Bronisz... Posłuchajcie, stare to są dzieje, ale nikt ich lepiej nad was nie pamięta... Gdy się pan Podskarbic z panią naszą żenił, dziecko mu było bardzo na zawadzie, ze wszech miar... Pani wyjechała na pogrzeb matki, a dziecię umarło, i zmarłe pochowano jakoś tak uwinąwszy się, że nikt go po śmierci nie widział... Ludzie pletli i powtarzali, że się chłopca pozbyto, a byli tacy, co imiennie Brzeskiego o to obwiniali...
Staruszek podniósł głowę i palec położył na ustach. Cicho, dziecię moje, cicho, Bóg sędzią uczynków ludzkich, co pomoże dochodzić przeszłości... Bezkarnie nic nie uchodzi... Cierpliwości.
— Ale posłuchajcież, ojcze kochany, jak się to składa — zaczął Bronisz, i opowiedział spotkanie z chłopięciem, i dojrzane znamię i rozczulenie biednej kobiety, która w sierocie ubogiej cień własnego dziecięcia ściskała.
— A jeźli ten przypadek wprowadza nas na drogę... dodał — może to palec Boży? któż wie? alboż dziecka nie mogli rzucić tak na wieś gdzieś, by się go pozbyć...
— Przecież je przechowali, tu w familijnych grobach... rzekł staruszek...
— Gdzie?
— Pod kościołem.
Bronisz starca w rękę pocałował. Niegodzi się to, prawda — rzekł — spoczynku zmarłych naruszać, lecz gdy się dochodzi zbrodni, zdaje mi się, że nie byłoby grzechem przekonać się, czy istotnie w tej trumience...
Proboszcz zrazu rękami się zasłonił i słuchać nie