Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kanonik się porwał jak oparzony.
— A toż co? — spytał.
— Wczoraj od niej list odebrałem...
Ksiądz Ginwiłł spuścił oczy smutnie i ręką machnął.
— Mój ojcze — całując go w ramie, dodał Leon, — przeczytaj...
— Ale ba! wiem że napisać potrafi...
— No, spójrz tylko...
Znaglony proboszcz wreszcie wziął pismo w rękę z uczuciem wstrętu, ale poczciwe serce nie długo mu się dało opierać wrażeniu jakiego doznał; postąpił tu jak z grenadjerem, z którym zaczynał zawsze od gderania, a kończył na jałmużnie.
Twarz powoli smutny przybierała wyraz, pokiwał głową i zcicha rzekł w ostatku:
— Otóż to świecie, dzieło twoje... patrz i ucz się... co tym daje świat wasz, którzy weń wierzą i poglądają... czem karmi i poi ulubieńców swoich! Trochą słodyczy by ich zwabił, żółcią i octem gdy konający z pragnienia wołają... A! gdybyż znieść umieli cierpienie... ale tego nie uczy życie takie... niecierpliwości tylko i rozpaczy... A! czuje teraz, że w Borowej cisza i spokój Boży, że w niej serca, co nie zawodzą i tyle, ile ziemia dać może, szczęśliwości... Cierpim i tu, boć szpitalem świat cały, ale litość nam słodzi utrapienia, a modlitwa je odgania...
A cóż waść jej odpisujesz? — spytał ks. Ginwiłł.
— Kazano mi odpisać, że państwo oboje zapraszają tutaj...
Proboszcz zażył tabaki.
— To ona tu znowu wszystkich bałamucić będzie, począwszy od pana Aleksandra, i już się od niej nie wykręcim... a możnaż jej wierzyć? Hę? natura ciągnie wilka do lasu, czego się skorupka za młodu napije... odpocznie, wydycha biedę, strzepnie skrzydełkami i fru! fru! jak moje gołąbki na dach! A nasz pan Aleksander, jak to ja nieraz, stanie patrząc w górę i wołając darmo... nie ma! gdzieś już jejmość na grochu.