Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cha! cha! — rzekł — przedziwna jesteś, jak się zowie! to ci się widzę zdaje, że Kostusię na swoją wiarę nawrócisz, a filut dziewczyna, przyznała mi się już że go kocha.
Pani Osmólska z krzykiem ogromnym załamała ręce.
— Przyznała się! kto! Kostusia?
— Ślicznie, pięknie gładko... że go kocha, to jak mnie widzisz żywego... No! a chciałażbyś ją na tortury wystawić przez upór i niedopomódz nam? mnie, jak mnie, ale jej?
Sędzia wiedział, że przywiązaną jak do własnego dziecka Osmólskę tym argumentem dobije.
— Kiedyż? co? jak? jakże to było, że się sędziemu przyznała? — zapytała opiekunka.
— A cóż? nie dalej jak wczoraj — śmiejąc się rzekł stary — przyszła, padła mi do nóg i powiedziała że bez niego żyć nie może...
— Kto? Kostusia!
— Ona sama! — śmiejąc się po cichu dodał sędzia.
— Na uczciwość? na honor? panie sędzio!
— Ale moja Osmólsiu, już mi widzę nie wierzysz, mówię ci że tak było, może nie że wszystkiem, co do słowa, jak powiadam, ale coś w tym rodzaju...
Osmólska spuściła głowę na piersi.
— Nie taką to ja przyszłość marzyłam dla niej szepnęła cicho... i nie takiej była warta.
— A cóż chcesz? krewny panów Jamuntów? pfi! to nie mała rzecz dla waćpanny.
— Kiedy ona samego Jamunta mieć mogła.
— Przymierz-że kochanie, Osmólsiu, jak oni przy sobie wyglądają? Pan Aleksander jak śledź, a ten jak malina... poczciwy człowiek, ale pan.... tego ja nie chcę... Myślisz że nazwisko lub pieniądze szczęście dają? Chleba im nie zabraknie, nie... No! a teraz Osmólsiu, nie warzmy darmo wody, gadajmy co potrzeba, ty mi musisz dopomódz do tego...
— A! róbcie sobie co chcecie, ja się nie wmięszam — porywając kluczyki zawołała skłopotana kobieta.