Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tak dni kilka jeszcze upłynęło, aż do straszliwego spotkania, które nareszcie zmusiło nieszczęśliwą do ucieczki.
Dano znać o śmierci pana Karola jego matce, a zrospaczona kobieta, nie mogąc uwierzyć nieszczęściu swojemu, w nadziei, że choć zimne zwłoki jedynaka uściśnie raz jeszcze, rzuciła się na prostą bryczkę pocztową, z jednym tylko służącym, dzień i noc pędząc, przepłacając konie, przyleciała oszalała prawie do Warszawy.
Była to nie młoda już niewiasta, matka do zbytku słaba, ale kobieta wielkiej energji i serca; miłość macierzyńska czyniła ją zdolną do wszelkich poświęceń; życie dać za syna niczem było... można było sobie wyobrazić, jakim piorunem raziła ją wiadomość o stracie jedynej w życiu pociechy; rozkrzyżowała ręce, załamała je, padła jak martwa i ocucona, w chwilę potem z rozwianemi włosy siwemi leciała już tam, gdzie choć martwym ujrzeć jeszcze mogła syna.
Boleść jej tak była gorączkowa, rozpaczliwa, przerażająca, że zdawała się grozić co chwila zerwaniem wszystkich strun życia; budziła ona litość wszystkich, skupiała tłumy nieznajomych, najobojętniejszym łzy wyrywają z oczów; niezsiadając z bryczki, nie jedząc i nie pijąc, matka Karola przybyła do Warszawy w takim stanie, że pierwszy co ją zobaczył jak najprędzej pobiegł po doktora. Ona wielkim głosem domagała się widzenia syna tylko, którego niestety, zobaczyć już nie mogła, ale całą noc przepędziła rycząc i wykrzykując na świeżej jeszcze mogile. Siłą prawie oderwać ją musiano od grobowca, i zmusić, aby cokolwiek spoczęła; ale we śnie miotała się z jękiem i płaczem, tak okropnie, że wreszcie środków najsilniejszych lekarskich użyć musiano na złagodzenie tego rozdrażnienia, które groziło szaleństwem i śmiercią.
Znaleźli się starzy znajomi pani N., którzy ją otoczyli i po tych pierwszych wybuchach, nieco uspokojoną, ale zemsty pragnącą, strzegli, by się nie dopuściła jakiej smutnej ostateczności. Musiano ją pilnować