Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A to łaska Boża nad tobą, coś się w czepku urodził! — krzyknął Doroszeńko ściskając go — naprzód do Borowej się dostałeś, to pierwsze szczęście.
— I temu pierwszemu wszystkie inne winienem — przerwał Jan.
— A teraz Bundrysisko poczciwe czepia się ciebie, i ani chyby z córką cię swoją ożeni.
Jan zakrzyknął:
— Ale cóż za myśl! — zawołał — to być nie może... ja tak wysoko nie sięgnę!
— No! no! gadaj zdrów, duma dumą, a jak ci się głowa zawróci?
— Głowa się nie zawróci...
— To ci się serce zawróci...
— Ot! nie durzylibyście mi Jana — przerwał ks. Ginwiłł — niech lepiej idzie gołębie zobaczy...
— A potem do mnie — rzekł Doroszeńko wchodząc do swojego dworku... bo i ja ci coś mam powiedzieć.
Jan posunął się z kanonikiem, który w drodze znowu go wziął na spytki, a potem z kolei sam mu się spowiadać począł.
— Ty nic nie wiesz — rzekł — a to tu w Borowej mało czasu, a wielkie zmiany. Doroszeńko ci to sam powie pewnie, że się pannie Jamuntównie oświadczył i na weselisko gotuje.
— A więc to prawda?
— O to!! już wiesz; od kogo?
— Szepnął mi Pulikowski.
— I poczciwą będzie miał żonę, wiek dobrany, niech Bóg błogosławi...
— A dalej, kochanie — rzekł kanonik — dziwniejsze jeszcze rzeczy... pani Bulskiej od niejakiego czasu ani poznać; kto wie, może Bóg da iż w tej czystej atmosferze poczciwości przyjdzie nieszczęśliwa do opamiętania. Ja tam jej jeszcze nie rozumiem dobrze, bo kto te zepsute istoty pojmie; ale sam widzę, że bardzo się nam odmieniła. Posmutniała jakoś naprzód, modli się inaczej wcale, inaczej mówi, częściej milczy,