Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nikt mu nie odpowiedział, Leon się tylko nieco oburzył.
— Za pozwoleniem pańskiem — rzekł — w taki sposób bardzoby niewielu było wybranych, a re3zta skazana na nieoglądanie nigdy ziemi obiecanej... przecież wieś żywi miasto, a każde z nich ma swój udział i posłannictwo w życiu społecznem.
— Hm! — chrząknął kapitan, odwracając się pogardliwie do młodzieńca — co?
I widocznie pokazał mu, że w podróży można pogawędzić z nieznajomemi kobietami, ale się nigdy nie odzywać do nieprezentowanych sobie mężczyzn; zrozumiawszy to a raczej domyśliwszy się młody chłopiec uchylił się w drugą stronę powozu i z uśmiechem spojrzał w okno obojętnie, nie tłumacząc więcej. Wzrok kapitana padł więc tylko na plecy młodego towarzysza podróży, które już na — co? nie odpowiedziały.
Blondynka chciała widać nagrodzić ten zawód swemu sąsiadowi, opierając maleńką nóżkę niedostającą do dna powozu na jego nogach, i rzucając nań wyzywające wejrzenie, ale nieznajomy usunął się jak sparzony.
W tej chwili powóz pocztowy trochę się zatrzymał w rogatce i powoli począł spuszczać ku mostowi, a widok gwaru i żywota miejskiego pochwycił oczy Dosi, nie mogącej się już oderwać od niego. Ta ciżba, wrzawa, obojętność nieznajomych ludzi, sama ich liczba, zdumiewała biedną dziewczynę, której się kręciło i zawracało w głowie, a serce jednak biło przyspieszonemi tętny ku temu nowemu światu.
— Czy to tak zawsze, czyśmy tylko na nadzwyczajny ścisk natrafili? — spytała swojej towarzyszki kłaniającej się i uśmiechającej już przechodzącym znajomościom na wszystkie strony.
— Cóż to pani myślisz? jeszcze tu dziś prawie pusto; innych dni bić się potrzeba żeby przejść! Warszawa nie małe miasto! — podchwycił figiel-adjutant.
Pocztyljon nieustannie musiał trąbić, taki tłok znaleźli koło pragskiego mostu — ogromne wozy ładowne drzewem, beczkami, bryki towarów, powozy z miasta i