Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Daj-no pokój Anielo — ofuknął chłopiec... ta mówmy o czem innem.
— Jutro tedy w drogę, mówicie — przerwała warszawianka — to trzeba mi się z nią pożegnać.
— Dajcie jej spocząć, dziś nie wychodzi, mówiła nawet, że wieczerzy jeść nie będzie....
Rozmowa w podwórku ciągnęła się tak do ciemka, aż Piotr z Pawłem powrócili, a żebraczkę jeszcze zastali u drzwi chichoczącą z gromadką, która się jej sprzeciwiała, żeby ją na żarty wyciągnąć.
— No! a zebraliście tam wiele? spytała ich z daleka, widząc już po co chodzili — popisali się Trawińscy, czy kutwy takie jak zawsze?
— Ot nie! — rzekł pan Paweł... — Jan dał dwadzieścia złotych, choć żona krzyczała... Sękowscy, żeby się nie powstydać, trzydzieści, Horyga mydlił, mydlił, ale talarka starego wystękał... zebrało się sto kilkadziesiąt.
— Pan Jezus przy dziecięciu! — krzyknęłą żebraczka — skończenie świata! a toć cuda, a jabym była szyję dała, że się pozamykają i psami was wyszczują.... No! poczekajcież, toć to i ja Trawińska — dodała, macając się po torbie — niechże i ja co dam.
— Ty? — spytał Piotr.
— A cóż to myślicie? — dobywając wytartego trzygroszniaka, oburzyła się Aniela... — macie i mój datek.... Arendarz nie chce go brać. Darmo noszę ze cztery tygodnie... weźcie go sobie... i jak mi Bóg miły, więcej daję od was, bo ostatek — i potrzęsła sakiewką próżną... Znajcie warszawiankę, hołoto!
Pośmieli się trochę, ale obawiając gniewu i języka żebraczki, nikt jej ofiary odrzucić nie śmiał. W izbie Pawła po cichu przeliczono pieniądze, i okazało się tego z resztką od proboszcza, z ozimkami Pawłów i składką szlachty, do czterechset złotych, co się im nie małem wydało.
— O tem, choćby i do Warszawy chciała, może bezpiecznie rzekł Piotr — będzie miała za co ręce zaczepić, póki nie znajdzie roboty albo służby. Droga