Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdziwieni tym uporem dziewczęcia, Piotr i Jadwiga spojrzeli po sobie, nie sprzeciwiając się jej więcej, stary nawet mrugnął na towarzyszkę, by dała pokój perswazji i pokiwawszy głową zakończył:
— A no! to już coś obmyślimy...
— Nie ma co długo przemyślać! Pawłowstwo się skarżą, że im jestem ciężarem, ja i tej nocy pod ich dachem przebyć nie mogę; zaprowadźcie mnie gdzie chcecie, a jutro... idę...
Znając żywy temperament Dosi, Piotr nie odzywał się więcej, a ona nie słuchając ich, pobiegła po swój węzełek do izdebki, chcąc zaraz chatę opuścić. Zobaczyła to Kachna i poszła z oznajmieniem do matki, przywołano pana Pawła, domyślili się starzy, że wygadali się nieostrożnie i wielki ich żal ogarnął.
— Zawsze ten jejmościn język licha nawarzy — krzyknął szlachcic — a tu powiedzą żeśmy sierotę wypędzili od siebie...
Agata załamała ręce i poleciała do Dosi.
— A! mój gołąbku, co to tobie... chcesz od nas uciekać?... na rany Chrystusowe! cóżeśmy ci zrobili? Noc... i nieprzyjaciel nie poszedłby tak od nas.... wszakżeśmy ci krzywdy nie uczynili?
— Nie... nie! ale ja wam jestem ciężarem i dłużej tu zostać nie mogę! — porywczo odpowiedziała sierota — wiem żeście litościwi i dobrzy... ale ta ofiara nad siły wasze; ja muszę myśleć o sobie i iść ztąd.
— Ależ nie dziś przynajmniej! — poczęli Paweł i Agata — jeżeli panienka cokolwiek nam sprzyjasz, nie dziś! Gdzież się podziejesz, pod noc... na rany Chrystusa... to się nie godzi.
Piotr z Jadwigą także się znaleźli w progu, milczący wprawdzie, ale twarzami naglący Dosię żeby została.
— Jak każecie — odezwała się wreście rzucając swój węzełek i przysiadując na łóżko — ale jutro, jutro was pożegnać muszę... jutro... koniecznie...
I rozpłakała się drżąc ze wzruszenia i niepokoju.