Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

znać nie mogła. Chował przed nią książki pan Czeszak, bo się przekonał, że dziewczę pożerało je chciwie, lecz nie mógł się czasem oprzeć pieszczotom sieroty, a z tego co czytała przestraszał się ogromem wniosków, domysłów i zagadek przez nią rozwiązywanych. Ze słówka rozsnuwała światy, ludzi odgadywała jakimś darem wieszczym, przebijała umysłem otaczającą ciemność, i niepodobna jej było raz rozbujanej, zawrócić na poziomą drogę rzeczywistości.
Rosła tak biedna Dosia z uroczą twarzyczką, która zamiast pocieszać opiekuna, przerażała go pięknością swoją; w najskromniejszych sukniach wydawała się królową, w wianuszkach z bławatków ideałem jakimś ze świata poezji, przy pracy najprostszej umiała być wielką panią, każdy jej ruch zdradzał to poczucie wrodzone piękna i wdzięku, którego nabyć tak trudno; każdy krok był jakby wystudjowany dla zrobienia wrażenia, a jednak naturalny i mimowolny. W kościele, na drodze, w skromnym domku szlachcica, uderzała każdego, nawet najobojętniejszego swoją twarzą i postawą, a zwracające się na nią wejrzenia wcześnie ją nauczyły jak jest piękną. Wiedziała też o tem i lubiła stroić się i przypatrywać sobie.
Przeciwko tej ognistej naturze niezwykłą obdarzonej drażliwością i czułością prawie chorobliwą, starał się oddziaływać opiekun, ale napróżno; matka tylko surowa, lub obcy i zimni ludzie, mogliby może zawczasu zahartować ją i ukrzepić, rozkochany Czeszak nie umiał nic, choć pojmował co było potrzeba. Dosia rozmarzoną miała główkę i rozkołysane serce, rozdrażnioną próżnostkę i chciwość życia niepohamowaną. Świat wydawał się jej rajem, dla niej tylko na klucz zamkniętym, którego podwoje kiedyś otworzyć się musiały, wylewając potoki światła i zdroje muzyki.
Wśród tych marzeń szczęśliwych płynęło życie aż do ostatniej chwili, aż do śmierci opiekuna, która przyszła jak piorun niespodziana, gruchocząc wszystko i rozbijając w proch dziecięce rojenia... Jednego dnia ujrzała rozpłakanego na klęczkach starca, który w rę-