Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyśliznęło... Toć to wiadomo nawet, że nieboszczyk jak był tam plenipotentem u tej pani co to się wdową została po jenerale, miał się słyszę nawet z nią żenić, bo go bardzo jakoś sobie upodobała, tylko że to tam wielkie państwo, a familja krzyczała i hałasowała, pobrać się im nie dali. Wiecie, że co roku tam do niej dojeżdżał później, a i ona podobno do kościoła tu przybywała, żeby Dosię zobaczyć choć zdaleka. Nawet, nie wiem czyście uważali, że nieboszczyk pan zawsze nosił obrączkę ślubną na palcu, choć niby nie był żonaty i z nią umarł, musieli być sekretnie poślubieni. Toć to jej portret u niego wisiał w sypialni.
Piotr głową potrząsł.
— A jakby się byli pobrali, toby się z tem nie mieli potrzeby taić.
— Czy to my wiemy jak to tam u nich się wiedzie! I to jeszcze uważajcie Pietrze, że niczego nie umarł, tylko się zgryzłszy tym listem, co go zaraz spalił. Jeździł potem na nabożeństwo żałobne do kościoła, i Dosię z sobą woził, a modlić się jej kazał; sama słyszałam, za duszę Karoliny.
— Może to jaka krewna — odrzekł Piotr — a wam się śni nie wiedzieć co, nie jużby on z własnem dzieckiem się taił.
— Kto ich tam wie! — powtórzyła Jadwiga.
— Nasz pan był sobie prosty szlachcic, a to tam słyszę, strasznie wielkie państwo ta jenerałowa.
— Co ty mówisz, prosty człowiek! nieboszczyk wcale nie był taki szlachcic jak oni tu wszyscy — toż i wojskowo służył i po za granicami bywał, i językami mówił i znać było po nim edukację — dodała stara — tylko się tak dobrowolnie zapuścił, od ludzi odsunął i zakopał w tym kątku. Jakby był chciał, byłby mógł sięgnąć i wysoko, ale zawsze powiadał, że człowiek w spokoju i chacie najszczęśliwszy; a kiedy bywało nasunie mu się kto z sąsiedztwa z bogatszych, a napiera i zaprasza, to tak jak od nieszczęścia uciekał.
— Zobaczcie no, czy Dosia spi? — szepnął Piotr, którego rozmowa nużyła — a nuż dziecko posłyszy?