Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wracali już z nadaremnej wyprawy swej hrabia Tytus i kapitan Rybacki, gdy ostatni, sięgnąwszy po cygarnicę, znalazł ją pustą i — jak to czasem mało potrzeba żeby myśl obudzić! — trafił na jakąś promienistą ideę, uśmiechając się i klaszcząc w ręce z radości.
— Otóż jestem w domu! — zawołał.
— No, cóż takiego, spytał posmutniały hrabia.
— Hrabio! każesz stanąć przed sklepikiem Marmuszek — rzekł Rybacki trąc ręce — powiadam ci, jestem w domu! znalazłem! odkryłem sposób, niechybny.
— Cóżeś to za sposób znalazł? mów! jeśli tak skuteczny jak pierwsze.
— Pewniuteńki, jedźmy tylko do Marmuszek, one są w stosunkach z całym światem, potrafią wynaleźć jejmościankę i do siebie ją przywabić.
Hrabia podumał trochę.
— Dobra myśl — rzekł — choć to, nie lubię tych dziewcząt i wolałbym, ale, jeśli inaczej nie można.
— Do dystrybucji Marmuszek! — zawołał na furmana.
Trzy siostry Marmuszki trzymały naówczas sklepik tytoniu i cygar naprzeciw teatru, ale ten ich handelek był tylko zabawką i sposobem przynęcenia gości; w istocie, polowały na młodzież, trzpiocąc się wesoło nieoglądając na nic.
Wszystkie trzy, nie wyjmując nawet najstarszej już powoli przekwitającej, były ładne dziewczęta, czarnookie, czarnobrewe, zręczne, opętane, wesołe i śmiałe, a umiejące się podobać szczególniej starym wygom, którzy pod pozorem tabaczki, jak młodzi niby dla cygarów, dystrybucję od rana do nocy napełniali. Maleńki ich sklepik, zastawiony po większej części próżnemi pudełkami i paczkami, nie tyle sprzedawał tytoniu ile miewał gości, a najpodlejsze papierosy, z rączek ładnych panienek uchodziły za havannę. Tytoń był tylko szyldem i pozorem, a ci co nic nie smalili prócz choewek, wlekli się tu ciągnieni rozlegającemi daleko wesołemi śmiechami i wrzawą. Królowała za stołem