Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

panna Konstancja, dwór, życie, nawet położonie Romaszówki niezmiernie się podobały chorążynie; chwaliła wszystko.
— Co to za miły dom, jaki wygodny, jak znać zamożność i ład, a ta miła Kocia... jakież to dziewczę i prześliczne i przedobre! Aniołek, moi państwo... i wychowana że nie może być lepiej, znać z każdego słowa — muzyczka, gra, śpiewa, czytuje widać wiele i dobrze, główka co się zowie, mało takich widziałam... prawda? Olesiu? zagadnęła syna.
Pan Aleksander stanął, uśmiechnął się jakoś i odpowiedział:
— Bundrysa szacuję bardzo, choć trochę dziwak... ale człowiek uczciwy i serce najlepsze... panna Konstancja nie ma co mówić... śliczne dziecię...
— Ależ to już nie dziecię, zawołała chorążyna... lat siedemnaście, panna w tym wieku już dorosła... a ona prawdziwie na swój wiek dziwnie wykształcona i rozsądna...
— Trzpiocik!.. — rzekł pan młodszy.
— Cóż znowu! chciałżeś żeby była sensatka nad wiek... a niech Bóg broni... to właśnie dobrze, że wesoła...
— Ja też nic przeciw temu nie mam, odparł syn...
— I ta pani Osmólska bardzo jakaś godna osoba... dorzuciła chorążyna, — ona się słyszę zajmowała wychowaniem Koci.
— Tak jest, przerwała panna Jamuntówna, która już wie wszystko, nawet co jada a czego nie jada panna Konstancja, i jakie lubi kolory... — Pani Osmólska z pomocą guwernantki zajmowała się po śmierci nieboszczki Bundrysowej sierotką, bo ojciec najemnej francuzce powierzyć jej całkiem nie chciał.
— I miał słuszność — zawołała chorążyna — ci to francuzi narobili nam cudzoziemców w kraju, niedorzecznych mód, nauczyli bałwochwalstwa dla Zachodu, i popsuwszy młodzież zatruli przyszłość.
— Ale słyszę, — dodała panna Jamuntówna, — Kostusię później na lat dwa oddawał do Wilna do