Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A tak panience się dawno chce do Borowej, ale ja nie głupi, napatrzy się państwa i waszych pałaców, to jej się zechce, żebym jej tu w Romaszówce takie same stawiał...
— Ale mnie tu tak dobrze, że nigdzie na świecie lepiej być nie może, i żaden pałac milszy być nie może od Romaszowickiego dworu... to tylko ciekawość.
— Pierwszy gradus do piekła — rzekł Buudrys.
Doroszeńko nie spuszczał oka z panny Konstancji. Kapitan Zbrzeski ją pożerał... a przyznam się, że na ten świeży kwiatek i mnie miło było spoglądać z mojego kątka... Ona bawiła szczególniej pana Aleksandra, który doprawdy jakoś przy niej rozruszał się i rozweselił, pierwszy to raz takim go widziałem. Musiało to być uderzające, kiedy porucznik łokciem mnie trącił i szepnął:
— Patrzajno... ta ślicznotka naszego tetryka rozochociła... gada... śmieje się szczerze, dalibóg... w oczy jej patrzy! A! błogosławione by też to było polowanie... ale cyt!
Zakąsił usta... Obiad był taki, jakbyśmy tydzień nic nie jedli, a Buudrys nielitościwie gościnny; jeszczem nie był nigdy na takim traktamencie natrętnym. Sędzia nakładał na talerze, sędzianka pilnowała każdego, kazano powracać z półmiskami, dolewano, zaklinano, aż strach. A gdy inaczej nie mógł Bundrys kończył przycinkiem:
— To już chyba to nasze szlacheckie jadło dla popsutych waszych gąbek nie smakuje!
Śmieliśmy się, a jeść i pić musieli, i sędzia też był w różowym humorze, nawet dla pana Aleksandra swoich zwyczajnych anegdotek zaprzestał... Starsi sobie trochę podpili; kapitan Zbrzeski począł w niedostatku innych, do pani Osmólskiej się przysiadać, bo pannę Konstancję zabrał nam chorążyc, czy ona jego; Doroszeńko poczciwy wojenne dzieje opowiadał. Pulikowski na ganek wyszedł ubolewać nad sobą z lampeczką w ręku, obawiając się wzroku pani Osmólskiej... I ja dobrze nie wiem jakeśmy się z Romaszówki wydobyli,