Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I biedny proboszcz załamał ręce z wyrazem rozpaczy.
— Niechże Bóg broni! — rzekłem — każdy by życie dał żeby od tego uchować ludzi tak zacnych... czyż by już nie było środka?
— Tak, są środki na niebezpieczeństwa widoczne, groźne a wyraźne, gdzie się za coś pochwycić, do czegoś przyjść można — tu, pytam się, co zrobić? tam gdzie groźba w powietrzu... niepochwycona, gdzie przestrach można nazwać przywidzeniem? Bóg jeden tylko, Bóg miłosierny poratować nas może... A może — dodał — to ja tak stary obawiam się daremnie, i grzeszę nawet szemrząc, posądzając... nie słuchaj chłopcze, nie — ot, patrz stary a głupi! tfu! grzech popełniłem z tego wielkiego do nich przywiązania...
Niech cię Pan Bóg prowadzi — dodał idąc do biórka... może potrzebujesz pieniędzy? — Uśmiechnąłem się protestując... No! no — ale dla rodziców i siostry zawieź szkaplerze... częstochowskie, poświęcone... czekaj! czekaj, zaraz znajdę...
I dobył mi je, ze łzą w oku żegnając.
Wracając od księdza Ginwiłła, w ganku dworku Doroszeńki zastałem wszystkich na ławie siedzących.
— A co to? słyszę sobie waść jedziesz? — rzekł porucznik — cóż to znowu za szparki projekt? konno?
— Jadę — odpowiedziałem — i konno, ale powoli pociągnę sobie, i miło mi że wyprobuję siebie i wierzchowca mego.
— Jak on to mówi, mego wierzchowca — rozśmiał się Doroszeńko — daj go katu, a mnie już choć kuzynowi i przez ojca wyznaczonemu opiekunowi, słowa nie powiedział o tej podróży... zrobił z tego tajemnicę; poczekaj chłopcze!! mamy na pieńku z waszecią.
— Bom ja sam dziś rano o niej nie wiedział, ale pan Aleksander mi ją poradził, i jeszcze był tak dobry, że chciał dać swoje konie.
— Że dobry to nie sekret — rzekł porucznik — zdaje mi się że to przynajmniej wszyscy wiemy; musiał ci w dodatku napomknąć o Kryłowie; widzisz chłopcze,