Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No! to teraz rozumiem — rzekł biorąc mnie za rękę... Popatrzała ci w oczy i w głowie ci się zakręciło, nieboraku. Ruszył ramionami. — Młody jesteś, wszystko na tobie świeżym i wrażliwym zbyteczny wpływ wywiera... Czyżeś nie postrzegł, że ta biedna kobieta z całego świata drwi i żartuje sobie?
— Widzę to — rzekłem — ale jednak wrażeniu jakie ona robi oprzeć się trudno.
— Słuchaj-no — odpowiedział — możebyś pojechał na jakie parę dni do rodziców?
— Z największą chęcią — zawołałem — domyślając się dla czego to mówił pan Aleksander; ale jeśli mi pan tak szczerze spowiadać się pozwalasz przed sobą, za co dla niego wieczną mieć będę wdzięczność, ja znowu nie jestem tak słaby, żeby mi się co przewidziało, i żebym się niewiedzieć czem zbałamucił.
— Wierzę temu — mówił pan Aleksander dalej — ale ty nie znasz ludzi i świata, a ta kobieta zbyt lekko bierze wszystko; obawiam się żeby jej nie przyszło na myśl, jak się znudzi Hończarewskim i kapitanem, bałamucić ciebie... musiałbyś boleć, a oprzeć byś się jej nie mógł. Któż wie do czego taką panią, rozdrażnioną życiem do którego nie przywykła, doprowadzić może pobyt na wsi?...
Nie mówił wam tam Baranowicz czasem, jak długo ona tu zabawić myśli?
— Zdaje się, że ani mowy nie ma o wyjeździe, jakieś ją tu interesa trzymają...
— Jedziesz do rodziców? — dodał.
— O! jadę z największą przyjemnością jeźli mi państwo pozwalacie — zawołałem.
— Weźże sobie moich parę koni kasztanowatych i ruszaj, zabaw ile ci się podoba... a klucz od biblioteki zostaw u Mateusza... Jutro możesz jechać... pieniądze masz? albo ci kazać dać?
— O! mam! mam! aż nadto... i na cóż te konie? jabym konno pojechał...
— Jak sobie chcesz... ale jedź doprawdy; nadto siedzisz zresztą. Możebyś potrafił namówić ojca — dorzu-