Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

świat i ludzi, mogła aż dwa razy zawieść się w wyborze... nie pojmuję; pierwszy raz tłómaczy się, drugiego zrozumieć trudno.
Pan Baranowicz z zapałem mówi o swojej pani, i co nam najdziwniejszego powiadał, to że ta niepojęta kobieta na pozór trzpiocąca się, tak żywego charakteru, płocha, zdająca się lubić zbytki, niezmiernie ma być przytem rządna i oszczędna. Interesa pojmuje doskonale, prawo zna, gospodarstwo jej nie obce, ulepsza majątki, zbiera kapitały, wskazuje spekulacje... w Paryżu grała na giełdzie i ze sto tysięcy franków wygrała.
Wygadał się pan Baranowicz, że oprócz tych dwóch mężów, miała jeszcze kilku i ma zawsze mnóstwo starających się o jej rękę, często bywając przez odepchniętych konkurentów kompromitowaną — ale wszystkiemu temu winna nie zalotność jej, jak on mówi, tylko ta niesłychana piękność, dla której już kilku formalnie poszalało, a jakiś francuz w łeb sobie strzelił pod jej oknami...
Choć się to ona z nami bawi niby i zaręcza pękając od śmiechu, że nigdzie jej jeszcze tak dobrze nie było jak w tem wiejskiem powietrzu, jednak niespokój wynajdujący codzień nowe jakieś rozrywki każe się domyślać, że do błogiej jednostajności życia tego trudno jaj przywyknąć.
Raz bierze na fundusz, jak to po szkolnemu mówią, biednego Hończarewskiego, który jej po cichu znosi swoje raptularze o Apokalypsie i rachunek godzin zostających światu do życia, to znowu rozmiłowuje pana Zbrzeskiego, tracącego głowę dla niej do tego stopnia, że chodzi jako podwarjowany, a ona po kątach pęka z niego z panną Jamuntówną, nie zaniedbując wszakże codzień nowem wejrzeniem tego pożaru rozniecać. Pulikowskiemu umyślnie dostarcza pozorów do posądzenia o spiski, i tak z nami wszystkiemi.
Wczoraj kazała mi sobie przynieść jakąś książkę z biblioteki; chciałem ją odesłać przez kamerdynera, ale widać posłyszała mój głos w przedpokoju, otworzyła