Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan Bóg wiszącą nad nami odwrócił klęskę — nieszczęście! nieszczęście!

10. września.

Przyznaję, że nie wiem co myśleć, jak osądzić to dziwne zjawisko, i w wielkiej niepewności walczę z sobą... Nasz gość zawsze z nami, i mimo wszystkich pozorów jakie przeciw niej być mogą, kobieta to najprzyjemniejsza, wszystkich nas już po troszę opanowała, choć po cichu żartuje sobie i pośmiewa z nas podobno, ale cóż ma robić z nudów... Ksiądz Ginwiłł tylko niezadowolniony, powtarza co chwila:
— Ale czemu bo jej nie wyprawią! niechby już sobie jechała! krzyżyk na drogę! krzyżyk na drogę!
Starym państwu także się podobać nie mogła, choć nie można powiedzieć, żeby nad tem nie pracowała, zastosowując się do ich sposobu widzenia i zwyczajów tutejszych ze zręcznością niewypowiedzianą.
Codzień zdaje się piękniejsza i nowy jakiś przymiot się w niej odkrywa, nową stronę, choć chwilowie strach przejmuje patrząc jak nami zręcznie podrzuca, jak sobie igra ze wszystkiemi. Tak przed parą dniami naprzykład, chwyciła Hończarewskiego nie mając co robić, i nuż go z Apokalipsy egzaminować, ale to tak poważnie, tak serjo, że stary zupełnie uwierzył iż ją to obchodzi i zapaliwszy się nie wymownie, począł jej wykładać rozdział trzynasty o bestji z siedmią głów, a dziewięcią rogów i dziesięcią koron, która z morza wyszła, i o drugiej ze dwiema rogami. Proboszcz już nie wytrzymał i nadbiegł odprowadzając Hończarewskiego na stronę, gdy ona śmiała się z proroka do rozpuku, powtarzając:
— Ale doskonały! wyborny! to niezmiernie zabawne!
— Być może — odparł kanonik — ale sobie z obłąkania biednego człowieka i świętych słów pisma igraszki robić nie godzi.
Pomiarkowała się zaraz i z taką pokorą uznała swój błąd rzucając czarnemi oczyma na kanonika, że