Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czytać lubię... ale któż czyta?
— Czasem która z nas, teraz częściej kuzyn nasz, pan Jan...
I zaprezentowała mnie chorążyna.
Gdy na mnie parę tych oczów czarnych, zaciąwszy usta, skierowała prosto w piersi jak dwie kule, i moje biedne studenckie wejrzenie spotkało się z tym wzrokiem, który palił jak roztopiony kruszec... myślałem że upadnę... zaczerwieniłem się, zmięszałem, aż panna Jamuntówna musiała chustką się zakryć, żeby z mojej miny nie rozśmiać.
Rzutem oka obejrzała mnie od stóp do głowy, i skończywszy przegląd w minucie, bo zapewnie nie trudno jej było wyczytać we mnie mego niedoświadczenia., strachu i młodości, odwróciła się do chorążynej.
— A zatem prosimy o czytanie.
Struchlałem.
— Ale to kuzynkę nie będzie zajmowało... po polsku.
— I owszem! i owszem, po polsku... ja wiele czytam... proszę... a najmilej mi będzie, gdy w tym gościnnym domu nie przerwę zwykłego trybu ani na włos... nie będę się czuć natrętną, choć nią jestem.
Uśmiechnęła się wyzywająco.
Chorążyna potrzebowała coś grzecznego powiedzieć.
— Ale kochana kuzynko, na wsi gość nie może być natrętnym, nasze życie tak jednostajne.
— Jednak pojmuję, że do niego nietylko przywyknąć, ale się w niem rozmiłować można... a! ja tak wieś lubię! gwar miasta mnie utrudził, potrzebuję wytchnienia, spoczynku, ciszy...
Nic nie pomogło, musiałem naprzeciw niej usiąść do czytania, i Bóg wie jak się z tego wywiązałem, bo mi głosu brakowało, a ona, zdaje się naumyślnie, oczy swe czarne, posyłała, żeby mi na drodze stawały. Czytaliśmy coś poważnego jak zwykle, milczała, słuchała, ale nie tracąc czasu, badała twarze, uczyła się nas, przysługiwała chorążynie, której trzymała kłębuszki, liczyła oczka, podsuwała stołeczek pod nogi.