Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z jakiegoś sprzęciku złocistego, i gdy go przytknęła do różowych ustek — z dymem jego tak niezwyczajnym u nas, a tak się dziwnie wydającym dla wieśniaków, wszyscy dworscy posłupieli. Proboszcz aż wyszedł zaraz zgorszywszy się niezmiernie i plując w sieniach, a ruszając ramionami, reszta popatrzyli na siebie i nie wiedzieli czy wierzyć oczom swoim. Chorążyna była widocznie zmięszana, chorąży rozgniewany prawie, pan Aleksander jakiś smutny. Nie uszło to jej oka, jakoż nie paliła długo, i odezwała się wymawiając z nałogu.
— Nauczyłam się tego w Hiszpanji... wszyscy tam palą, ale dla kobiety to nieprzyzwoita... sama to czuję... staram się odwyknąć... Ból zębów czyni mi to jednak koniecznością prawie i doktorowie zalecili żebym nagle się nie odzwyczajała.
Chorążyna nic nie odpowiedziała... rozeszliśmy się wkrótce i ona poszła do swoich pokojów. Ledwie na ganku, już nasza kupka zebrała się rozprawiać, a kapitan Zbrzeski unosił się nad panią Bulską do szaleństwa.
— Ależ to kobieta! ależ to kobieta! panie, niech mi się wszystkie wieśniaczki schowają!... oto piękność, oto maniera! a niech ją wszyscy....
— Oto to, niech ją sobie wezmą! — dodał proboszcz, który w ganku psy karmił — concedo.
Pan kapitan obrócił się zdziwiony, ale nie wstrzymał.
— Alboż nie piękność! a co za dowcip... a jak to panie ona te cygaro zapaliła.
— Już to powiem szczerze, licho wie co te cygaro znaczy? — zawołał Doroszeńko — gdzież to kto widział kobietę żeby kurzyła.
— Ale na wielkim świecie, to co innego — odparł Zbrzeski, który się ogromnie zapalał.
Doroszeńko był także pod wrażeniem, i bronił choć ciszej; jeden proboszcz mruczał i krzywił się.
Szliśmy ulicą ku dworkom; przebąkiwał ciągle ze złym humorem, którego się taić nie starał.
— Niewiedzieć bo co to jest? — mówił — mężczyzna nie mężczyzna, kobieta nie kobieta... diablik jakiś,