Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wania jenerałowej Puzonów, o której się nam miałeś dowiedzieć.
— Alboż?... — zapytał, nie kończąc, podczaszyc.
C’est tout trouvé, mamy już ją!
— Jakto? czy może być! — załamując ręce, zawołał zdumiony podczaszyc.
— Za pozwoleniem: — odparł zwolna baron — zrozumiejmy się, mamy ją, to jest wiemy, gdzie się znajduje, a w rękach mieć będziemy, spodziewam się, wkrótce. Nasza policya jest daleko lepiej prowadzona, niż za Igelströma, który, mając w ręku Kilińskiego, dał mu się obałamucić. Posłałem na zwiady i wiemy, co nam było potrzeba.
— Doprawdy? — spytał podczaszyc.
— Tak jest w istocie.
— I gdzie, jeśli wolno spytać, ukrywa się jenerałowa?
— A! najprostsza rzecz! w Warszawie. Nigdzie bezpieczniej utonąć nie można, jak w stolicy.
— Ale nigdzie trudniej też pochwycić wam nie będzie, jak z miasta, jeśli się to ma dokonać bez rozgłosu.
Baron ruszył ramionami.
Nous sommes les maitres! — zawołał — zrobimy, co się nam podoba. Posłaliśmy jeszcze po stanowcze rozkazy do Petersburga, gdy te nadejdą, weźmiemy tę panią, jak się nam podoba, a tymczasem będziemy mieli na oku.
Podczaszyc nie śmiał pytać więcej, aby się nie zdradzić, zamilkł.
— Kochany panie — dodał baron, śmiejąc się — najlepiej czyni, kto z nami jest dobrze, myśmy silni i bądź co bądź panami jesteśmy!
Uderzył go po kolanie poufale.
Avis au lecteur!
— O! tego ja nie potrzebowałem przynajmniej — rzekł podczaszyc — możecie mi oddać tę sprawiedliwość, że byłem zawsze rozsądnym.
— I lepiej ci z tem, nieprawda?
Rozśmieli się obaj. Podczaszyc, nie badając, rad się był czegoś więcej przecie dowiedzieć, nie śmiał.
— No! toście sztuki dokazali — rzekł po chwili —