Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miała słuszność — zaśmiał się podczaszyc — on a beau être beau, i kuropatwy się przejadają. Ale gdzież się podziała jenerałowa?
Kurlandczyk ruszył ramionami.
— Właśnie w tem sęk. Powiedz mi pan, gdzie być może ukryta jenerałowa... a pozyszczesz łaski najj. monarchini.
— Jakkolwiek łaska mi ta droga — rzekł podczaszyc — nie mam wyobrażenia, gdzie stare księżyce i dymisyonowane jenerałowe kryć się mogą.
Poczęli się obaj śmiać.
Kurlandczyk w dobrym humorze odprowadził go do okna.
— Doprawdy — rzekł — czasem polityka składa się z różnych ingredyencyi. Każą ambasadorom naprzykład szukać zgubionych żon! Sama imperatorowa tem się interesuje... i wyznacza nagrodę i jak najusilniej przykazuje użyć wszelkich środków, aby ją pochwycić i do Petersburga odstawić...
— Mamy i tak dosyć do czynienia w Polsce... i daleko ważniejsze rzeczy, a tu nam Puzonów... w łaskach u Zubowa! każe żony szukać... choć pod ziemią... Miła zabawka...
— Wiesz co, baronie — odparł podczaszyc — zawsze to lepsze, niż... — ukącił się w język — niż wiele innych rzeczy...
Kurlandczyk szybko spojrzał.
— Nauczcież mnie, gdzie ja mam szukać pani jenerałowej...
— Wiecie przynajmniej, gdzie się zgubiła?
— A! no, kędyś na granicy, ku Kijowu... ale tam rozesłano już rozkazy, a poszlaki są, że się miała udać do Warszawy.
— Do Warszawy! cha! cha! toby wam o wiele ułatwiło misyę dyplomatyczną — zawołał podczaszyc — ale zawsze będzie to... jak u nas mówią... szukaniem szpilki w stogu siana.
Wtem nagle, jakby błyskawica mignęła mu przed oczyma, podczaszyc w ręce uderzył.