Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wami... zrobiliście na wszystkich nadzwyczajne, prawdziwie niesłychane wrażenie.
— Ja? a to jakim sposobem? — spytała Helena.
— No, najprzód piękność wasza, a potem historya życia, którą każdy inaczej rozpowiada.
Mąż, który nie lubił wspomnień przeszłości, przerwał.
— Zwyczajnie, kto nie ma co robić, ten nie wie, co plecie.
— Teraz — dodał Marków — radzibyśmy znowu was widzieć... znów podziwiać.
— Ale ja nie mam ochoty na oczy ciekawe i języki złośliwe się narażać — odparła Helena.
Marków umilkł, śmiejąc się.
— E! — zawołał po chwilce — jak cesarzowa powie słowo... będziecie musieli, a monarchinię męczą wszyscy, aby wam kazała bywać u dworu.
Puzonów aż pobladł, Helena spuściła oczy. Marków zręcznie odwrócił rozmowę. Niekiedy wśród niej oczyma badał i zdawał się rozpatrywać w jenerałowej, ale Helena zmuszała się do wesołości i obojętności.
Tak godzinę przesiedziawszy tu, dostojny gość pożegnał gospodynię i gospodarza i nareszcie odjechać raczył.




XLIX.

Konie same go powiozły do Ermitażu, gdzie spodziewał się zastać Zubowa, którego szukał. W istocie Platon przechadzał się właśnie po zimowym ogrodzie, który stanowił naówczas jedną z wielkich osobliwości petersburskich.
Piękny zbiór obrazów nawet i słynna galerya, kupiona od Houghtona, nie tyle dziwiły podróżnych, jak owo zwycięstwo odniesione nad klimatem, które dozwalało w trzydziestostopniowy mróz monarchini Rosyi