Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wycofać ci się wolno — odparła jenerałowa — ale w takim razie ja za następstwa nie odpowiadam. Chciałeś, straciwszy to, coś zarobił, na starość znowu się podźwignąć, a prędko wszedłeś tu, znając dobrze, że lada czem nie napełnia się kieszeń i dochodzi wielkich rzeczy... teraz tracisz głowę!
Pocóż było...
Müller, pomieszany, przerwał nagle:
— Dobrze! dobrze! wiem to wszystko, ale przypuszczać nawet nie mogłem takiego żądania. Pałac nad Mojką stoi na widoku, odkryty, otoczony strażami, kręcą się koło niego szpiegi, w nocy nie dostąpi nikt... a w dzień...
— Ależ jest pora, która nie jest ani dniem ani nocą — przerwała jenerałowa. — Zresztą, nie wywiniesz mi się z tego. Ażeby cię uspokoić, dodać muszę naostatek, że oficer, który stać będzie na straży...
— Jakto? oficer przypuszczony jest do tajemnicy? — krzyknął Můller.
Jenerałowa uśmiechnęła się wzgardliwie.
— Oficer ma rozkazy tylko przepuścić tych, co przyjdą z tobą. Nie masz się czego lękać, bo on także dba o swe życie i bezpieczeństwo.
— Ale on właśnie wydać może — zawołał Müller.
— Wiesz co, doktorze — przerwała niecierpliwie kobieta — natura omyliła się, stwarzając ciebie mężczyzną, a mnie kobietą: powinna była zrobić zamianę.
— Moja pani — rzekł doktór — pani masz w tem namiętność swą, zamiary, ideę, interesa, a ja żadnego.
— Przepraszam! od tego wasza cała przyszłość zależy.
Jeszcze raz, doktorze — dodała — pamiętaj, że spierasz się napróżno. Jeśli ty nie pojedziesz, wiesz, co będzie? oto znajdzie się podobniuteńki do ciebie, drugi stary doktór, który wdzieje twój mundur i mnie tam zaprowadzi. Może to spełnić nie tak ostrożnie, jak ty, ciebie skompromitować, mnie zgubić, ale na nic nie zważam.
— Ale dlaczegoż to się ma stać tak koniecznie i tak prędko? — zapytał Müller.