Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znajomych zawahałby się, zobaczywszy ją, i nie poznałby może w tej niewieście, pełnej powagi sztywnej, owej Heli, która w perkalowym szlafroczku warzyła sama jedzenie dla ukochanego dziecięcia.
W istocie zmieniła się ona i jakby przeistoczyła, z rozmarzonej kobiety stała się panią siebie i tego, co ją otaczało. W rysach twarzy malowała się energia spokojna, męstwo i wiara jakaś w siłę własną, uderzająca.
Blizna na skroni teraz zaledwie dostrzegalną była, część jej zakrywały włosy, twarz cała była biała jak marmur i krew z niej uciekła do serca. Oczy ciemne, ogniste, miały wyraz ów dawny, ale jakby ujarzmiony wolą. Cała przeszłość starła się w tem zamknięciu z nowym światem i pochłonięta została teraźniejszością.
Jenerał, wchodząc, rzucił badawcze ku niej wejrzenie, jakgdyby pragnął odgadnąć, na jakie usposobienie trafił i jak zostanie przyjęty. Helena powolnie oczy nań skierowała, nie okazując ani wstrętu, ani radości, ani nawet zajęcia. Podała mu rękę, którą jenerał ucałował z uszanowaniem i zajął krzesło, które mu wskazała.
— Wracam ze dworu — rzekł cicho.
Zubow mnie wezwał dzisiaj.
— A! Zubow... ależ nie grozi przynajmniej żaden rozkaz wyjazdu? — zapytała kobieta zwolna.
— Dotąd nie... grozić jednak może... coś innego.
Helena oczy podniosła, i wlepiła je w męża.
— Cóż takiego? znasz mnie, żem dosyć odważna, nie potrzebujesz oszczędzać... Im co więcej zagraża, tem lepiej rychlej wiedzieć o niebezpieczeństwie.
Puzonów zbierał się, nie wiedząc jak rozpocząć.
— Najgroźniejszą ze wszystkiego — mówiła po przestanku kobieta — byłaby wielka łaskawość monarchini. Przyznaję, że tegobym się najwięcej obawiała.
— Jak zawsze, tak teraz muszę podziwiać nadzwyczajny dar odgadywania w tobie, Heleno Janówno — zawołał jenerał — łaska nie grozi, ale... ciekawość Platona.
— A! — zawołała — czy dla nich jest jeszcze co na ziemi, czegoby ciekawymi być mogli? czy jest, cze-