Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mogłybyście więc bez niebezpieczeństwa do Warszawy powrócić. Ja — dodał — mam tam znajomych trochę, mógłbym dać listy do ludzi, coby się losem waszym zajęli. Znalazłaby się praca właściwsza dla panny Heleny...
Zresztą — rzekł po namyśle — ja też może... wkrótce... nie wiem — znajdę się w stolicy, mógłbym tam być wam użytecznym...
Spojrzał na Helę, która drżąc, pomieszana, patrzyła na niego.
— Ja — dodała Ksawerowa — już tam nie mam ani znajomych, ani krewnych... Miałam przyrodnią siostrę, o lat kilkanaście ode mnie młodszą... ale ta... ta, jakoś nieszczególnie poszła... Wiem, że jest i teraz w Warszawie, mówią, że się jej nieźle wiedzie, ale się do niej udać — nie mogę... o! nie!
Możebyśmy — mówiła dalej — przyjęły od pana tę ofiarę... Ale kiedyś pan już tak dla nas dobry — dodała z uczuciem Ksawerowa — jeśli masz dla sierot tyle przyjaźni... pozwól, byśmy też wiedziały, komu wdzięczność będziemy winne... bo doprawdy, my nawet nie wiemy...
Gość nagle zerwał się z krzesła, okazując jakby go to pytanie żywo zaniepokoiło.
— Ale cóż tam — rzekł — mniejsza o to, kto jestem... Choćbym wam powtórzył moje nazwisko, (bom je, pierwszy raz przyszedłszy, powiedział) niewiele się panie z niego nauczycie. Nie jestem człowiekiem znaczącym w świecie, nie mam imienia głośnego, bogaty nie jestem także, ale Pan Bóg mi dał przyjaciół trochę — stosunki.
— Dlaczegóż pan się tak kryjesz z tem, czem jesteś? Wszakże my pana nie zdradzimy — śmielej spytała Hela, pięknemi oczyma badając duszę jego do głębi.
— Na Boga! w tem niema tajemnicy — przerwał, ruszając ramionami, gość — ja się żadnej nie obawiam zdrady! wierzcie mi, kochane panie... Przyjechałem na wieś do poczciwego proboszcza spocząć... nie kryję się z sobą i z niczem — na Boga! proszę mnie nawet nie posądzać o to. To źle, to bardzo źle!!