Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swojej, którą zajęty, całkiem o świecie i o tem, co go otaczało, zapominał. Wiedziano w domu, iż, siadłszy w laboratoryum, stawał się obcym przyjaciołom, znajomym i głuchym nawet na wymagania świata wielkiego, które był nawykł szanować.
Z komina pracowni wstęga czarnego dymu ukazała się znowu i nocą rumieniła się od blasków jakiegoś czerwonego ognia w chemicznym piecyku księcia. Ludzie, pokazując to sobie, głowami tylko milcząco potrząsali.
Wojewoda chybiał na obiady, wymawiał się od wieczerzy, pracował, nie mając prawie czasu zjeść. Gdy raz zasiadł w laboratoryum, najsurowsze były wydane rozkazy, aby mu nikt nie śmiał przeszkadzać. To też, gdyby się paliło w domu, pókiby nie zadzwonił, nikt doń wchodzić nie śmiał.
Gdyby król sam (który naówczas z wizytami wcale nie jeździł) chciał zaszczycić wojewodę odwiedzinami, prawdopodobnie odprawionoby go ze schodów, jeśli książę pracował.
Pewnego dnia dano obiad o zwykłej godzinie. Kazał przeprosić księżnę, iż nie przyjdzie i, wypiwszy filiżankę bulionu, zamknął drzwi za sobą. Pani domu, panna Babska i stary ksiądz spowiednik usiedli sami do stołu. Po południu wojewoda zajęty nie pokazał się na pokojach, ani na wieczerzę nie przyszedł.
Dziwniejsza rzecz była, że się od dawna z komina laboratoryum kurzyć przestało, a książę nie dzwonił. Słudzy jednak nie ośmielili się przeszkodzić, choć wiedzieli, że nic nie wziął w usta przez cały dzień, prócz bulionu.
Do gabinetu tylko o mroku wniósłszy świece, czekano.
O północy jeszcze książę nie zawołał nikogo, dwór więc pozostał na nogach w oczekiwaniu. Wybijały z kolei pierwsza, druga, trzecia... żadnego znaku.
Dziwne to już było, ale mając do czynienia z dziwakiem a despotą, nie dziwiono się wcale.
Zaczęło dnieć, służba drzemała, ale się nie kładła; rozedniało, ruch zwykły dom ożywił. Marszałek dworu poszedł do księżnej zapytać, coby czynić należało; księżna odpowiedziała, że rozporządzać nie śmie, że woje-