Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest! to ona! — powtórzył wódz — pułkowniku, niechże ja ją znajdę, zobaczę i powinszuję bohaterstwa... Nie wiesz, gdzie mieszka?
— Jakbym ja nie wiedział, gdzie mieszka — odparł Kiliński — u mojego dobrego przyjaciela Paprońskiego, przy ulicy Bielańskiej. Paproński mieszczanin... ojciec jego był szklarzem, ale on, mając kamienicę, nie praktykuje już... mówiłem mu, że głupstwo robi... no! ale wola jego...
Czekajże, ojczulku naczelniku, aby nie było bałamuctwa, poślę się dowiedzieć o tę heroinę.
— Każ-że spytać, pułkowniku, czy Siechnowicki widzieć się może?
— Któż Siechnowicki? — spytał Kiliński.
— To ja.
— Macie, ojcze, drugie nazwisko?
— Mam, mój pułkowniku, choć i jedno poczciwe nosić trudno.
— Nie! wam — rzekł Kiliński — stanie laurów i za dwa.
— Ale słuchajcie — przerwał wódz — gdyby można zapytać... jabym poszedł zaraz... człek jutra nie pewny... zaczekałbym w bramie.
Kiliński uśmiechnął się z tej niecierpliwości.
— Ej! ojcze — rzekł — coś to w tem jest?
— To jest — odparł Kościuszko — że ja stary szanuję ją, jak siostrę rodzoną.
Pułkownik skłonił głowę.
— Chodźmy — rzekł — ino wyjdźmy tak, aby nas szpiegi własne nie widziały i daremnych plotek nie było.
— Powiecie, żem chodził widzieć bohaterkę wielkoczwartkową.
— Gdyby nie była tak piękną — szepnął Kiliński.
Zarzuciwszy płaszcz, czapki nasunąwszy dobrze na uszy, wyszli tylnemi drzwiami. Szczęściem dla Kilińskiego wieczór był ciemny, bo go tak znano w mieście, że lud otoczyłby go zaraz. Przesunąwszy się uliczkami bocznemi ku Bielańskiej, stanęli w bramie domu Paprońskiego. Kiliński, wąsa pokręciwszy (a był mężczyzna poważny i postawny), poszedł, rozpytawszy się, na drugie piętro. Nie rychło mu odryglowano: pani Ksawerowa, zo-