Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłód tych murów owiał biedną starościnę, która upadła przerażona na krzesło. Wtem szybki krok dał się słyszeć w korytarzu, u drzwi siostra, która przyprowadziła starościnę, przyklękła, i weszła osoba w wieku, ubrana czarno, z krzyżem na piersi. Betina porwała się z siedzenia ku niej.
— Zlituj się pani, wytłómacz mi... co to jest! gwałt! omyłka! jam nic nie winna.
Ksieni skinęła na siostrę, aby odeszła, drzwi się zamknęły.
— Siadaj pani, uspokój się — rzekła — nic ci tu złego nie grozi.
— Ale za cóż mam być zamknięta?
— Posłuchaj pani — rzekła łagodnie ksieni — są wypadki, w których dla spokoju rodzin, dla ich sławy, nieubłagana konieczność zmusza chwilowo usunąć od świata osoby, których swoboda zagraża drugim niewolą. Z mocy danych mi z góry, od mojej władzy rozkazów, którym być muszę posłuszną, obowiązana byłam przyjąć tu panią, dać jej wszelkie wygody i o nic jej nie pytać, w żadne się nie wdawać tłómaczenia... nie słuchać ich i nie odpowiadać... Myśmy do ścisłej obedyencyi obowiązane, pobudki tego chwilowego zamknięcia pani są i pozostaną mi nieznane... mogę tylko spełnić jej życzenia, jeślibyś czego potrzebowała.
Starościna porwała się za włosy, zaczęła płakać i krzyczeć, jak dziecko:
— Ja tu oszaleję — zawołała — to zbrodnia, lub omyłka, jam nic nie winna, ja tego nie rozumiem... nie mam żadnej familii.... nikt do mnie nie ma prawa.
— Wszystko to, kochana pani, do mnie nie należy — odparła ksieni — racz się pani uspokoić i powiedzieć mi tylko, czem jej służyć mogę.
Ale Betina płakała.
— Uspokój się pani, bądź co bądź, to długo trwać nie może... a przecież u nas nic nie grozi.
Słów brakło starościnie, zanoszącej się od płaczu.
— Poleciłam pani dać jak najwygodniejszy pokój, widzę, że mnie nie zrozumiano, przejdziemy może do weselszego mieszkania.
I tego Betina słuchać nie chciała.