Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się ukazała we drzwiach, zdala poznawszy ją, Ksawerowa krzyknęła. Obawiała się, aby jej nie zobaczyła Helena, której rana wywołała gorączkę i zmusiła się położyć. Dawała jej znaki, ażeby nie szła dalej.
— Czego waćpani chcesz od nas? nie przyjmuję... nie mogę...
Starościna zaczerwieniona, gniewna, zniosła to, ale, drżąc ze złości, pozostała, nie ruszając się krokiem.
— Mam do pomówienia z Heleną, nie z waćpanią — odparła — muszę się z nią widzieć.
— Nie można, ona leży w gorączce! — rzekła wdowa, drzwi zapierając sobą.
— Tak? chciałam ją uratować! odpychacie mnie! Mniejsza o to, niech ginie! — zawołała kobieta.
— Uratować? jak? — zapytała Ksawerowa.
Starościna przybrała postawę dumną.
— Słuchałam wyrzutów waćpani cierpliwie — rzekła żywo — dałam się bezcześcić pokornie... a przecież przekonasz się waćpani, że jestem niewinną. Nie mogłam zapobiedz temu, co się stało, ale starałam się przynajmniej ratować honor dziewczyny i udało mi się to uczynić.
— Cóż to są za zagadki? — zawołała Ksawerowa — nie rozumiem.
— Wpuść mnie waćpani do pokoju.
Wdowa zawahała się.
— Niepodobna — rzekła — Hela leży w gorączce... lękam się wrażenia dla niej... już lepiej zejdę do was.
— Nie wartam więc nawet waszego progu przestąpić! — szydersko ruszając ramionami, szepnęła starościna. — Śliczna w istocie rzecz wasz szpital podrzutków, gdzie wielkie panie tajone dzieci oddają.
Ksawerowa zamilkła, na łzy się jej zbierało i na wybuch gniewu, ale się powstrzymała, myśląc, że szło o Helenę. Zeszły więc obie, milcząc.
— Słuchajże waćpani — dumnie i śmiało zaczęła starościna, wszedłszy do swojego mieszkania. — Mam tylko jedno do powiedzenia na uniewinnienie moje: oto ten człowiek, który ją uwiódł, kocha ją szczerze i z nią się — ożeni.
Ksawerowa patrzyła niedowierzając.