Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słucham waszej książęcej mości.
— Mościa księżno — rzekł wojewoda, brew marszcząc — proszę usiąść, dłużej z sobą pomówić będziemy musieli, rozmowa mogłaby (zwłaszcza po trudach dnia dzisiejszego) zbytecznie w. ks. mość znużyć.
Księżna, milcząc, usiadła w krześle.
— Jest temu lat blizko trzydzieści — począł wojewoda — gdym miał... szczęście w. ks. mość poślubić... Spłynęły one w pokoju... na pozór... w tem, co ludzie nazywają niezakłóconą pomyślnością... ale dla mnie, wyznam... były to długie trzydzieści lat męczarni.
— Mości książę — przerwała kobieta, podnosząc oczy zapłakane — i jabym może mogła o tem powiedzieć.
— Bardzo być może — ciągnął dalej wojewoda — znałem czasy i obyczaje, gdym się żenił. Ostatni z rodu, złamawszy niepotrzebnie uczynione Bogu śluby, musiałem się żenić, aby moje imię nie zgasło, zapomniawszy, że nie jest w mocy człowieka zachować, co los naznaczył na zgubę!... Nie szukałem żony ani na dworze, ani po pałacach, wziąłem was z ubogiego dworka, abyś była godną małżonką i nosiła niepokalanem imię wielkie, które jej dałem.
— Czy masz mi wasza książęca mość co do wyrzucenia? — spytała księżna.
— Ja? nie — ale sumienie wasze?
— Z sumienia i ja i wy, mości książę, zdamy rachunek przed Bogiem...
— Tak... a z niesławy — przerwał książę — a ze sromoty jawnej, przed ludźmi...
— Z niesławy? ze sromoty? — powtórzyła kobieta...
— Tak, nie omyliłem się — mówił dalej wojewoda — z niesławy! powtarzam. — Wszakże milczałem do dziś dnia... ale wiedziałem i wiem... wszystko... Wiem, że zostałem zdradzony, że występna miłość silniejsza była nad surową czujność moją. Jakkolwiek zręcznie starałaś się pani ukryć światu swoją i moją hańbę — byli ludzie, co o niej wiedzieli... do tych ja się też liczę. Temu, co mi wydarł wiarę w jej serce, sławę, spokój — ja wydarłem życie. Ukarałem go tak, jakby go ukarał sąd, gdyby hańbę przed trybunał wlec można. Tego się