Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dało się, by gospodarz się nie domyślił, sługi nie wygadały, przypadek nie zdradził.
— A! mój jenerale — odezwała się błagająco — com ja ci winna, że mnie chcesz zgubić? Sam zważ, możeszli tu być bezpiecznym; wszyscy wiedzą o naszych stosunkach... każdy domyśli się łatwo, że tu schronić się mogłeś! Ciebie tu znajdą, porwą, a mnie ci nielitościwi... powieszą...
Jenerał uśmiechnął się z pogardą jakąś.
— Nie — rzekł — ci ludzie przecie mają rozum i nie posądzą mnie, bym był tak nieostrożny i chronił się tam, gdzie najłatwiej wyszukanym być mogę. Na tem ja buduję bezpieczeństwo moje. Będą może śledzić po innych kątach... ale nie u ciebie, kędym bywał codziennie.
Zresztą — dodał niecierpliwie — zginę tu, tam, wszystko mi jedno, nie mam siły iść dalej, schronić się nie wiem gdzie... przyszedłem... zostanę...
Usłyszawszy to, starościna, zdjęta na nowo trwogą, pochwyciła go za rękę co prędzej i wciągnęła za sobą do garderóbki pustej od podwórza, gdzie oprócz łóżka służącej i trochy sukien nic nie było. Sama zajęła się natychmiast zatarciem wszelkich śladów przejścia jenerała. Była prawie nieprzytomna ze strachu, który nią miotał.
Nad ranem jeszcze wzmogła się chwilowo wrzawa, powtórzyły strzały i krzyki, jęknęły jeszcze raz dzwony, i znowu wróciła cisza.




XLVII.

Dzień i ten jeszcze u łóżka dziecka, sama jedna, płacząc, spędziła Ksawerowa; czuła się tak w świecie osamotnioną bez swego starszego dziecięcia, które grzebała łzami, powtarzając: nigdy mi ona nie wróci... patrzyła na drobne po Heli pamiątki, na rozrzucone jej suknie, na rozpoczęte roboty, i żal, wzmagając się, serce uciskał. Każdy kątek był jej pełny.
Zmierzchało już, cisza teraz panowała w znużonej