Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciej, wzdychając, stał we drzwiach na czatach i niekiedy spoglądał na ulicę, w której nic widać nie było, oprócz kilku furek drzewa, ciągnących od Woli po rozmieszonem wczorajszym deszczem błocie.
Nagle z lewego alkierza wyskoczył żebrak w baranim kożuszku, z rozczochranym włosem, z kijkiem w ręku, w ladajakich chodaczkach, odarty i brudny. Nie spojrzawszy na Macieja, wybiegł w ulicę i popędził popod domami a parkanami ku Saskiemu ogrodowi. Dopiero, dochodząc do niego, zwolnił trochę kroku, odetchnął i, podniósłszy głowę, szedł śmiało, szyderskie strojąc miny. O trzy kroki przed nim Bonifrater kwestarz, idący ulicą, zobaczył go, stanął znów osłupiały i miał wielką ochotę bliżej mu się przypatrywać, albo i pogonić za nim, gdy Barani kożuszek skorzystał z pierwszej bocznej uliczki i pierzchnął tak, że mu znikł z oczów.






W tych latach lepsze towarzystwo w Warszawie i to, które albo się z niem łączyło, lub naśladować je pragnęło — nie wstawało rychło. Damy, które z balów, wieczerzy przedłużonych, lub od gry powracały nadedniem, sypiały do południa. Ranne wizyty, przy czekoladzie, niektóre z nich w łóżkach przyjmowały po pierwszej godzinie, niektóre i później. O dwunastej przedpokoje napełniali zwykle przekupnie, faktorowie i faktorki, bez których się nikt nie obchodził.
Pani Loiska, inaczej zwana piękną kasztelanicową, pilnie tego strzegła, aby jej dom zdawał się