Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leges sine moribus? Poprawiąż nas ustawy? Na obyczaje spojrz... co się to z nami i u nas dzieje? Zgroza! Ten sejm, ci ludzie dobrej woli, usposobień szlachetnych, patrz jak żyją! Jest li tu co poszanowanego? Świętość małżeństwa, powaga starości, niezłomność słowa, godność człowieka? Szał jakiś ogarnia wszystkich; zbytek, rozpusta, używanie życia bezrozumne pochłania, opanowywa, poniża... Wy myślicie o ustawie; ale potrzeba jakąś grozą i sromem działać na tych ludzi, aby ich na lepszą wprowadzić drogę. Republikanami się być chlubimy, a gdzież cnoty republikańskie i gdzie obyczaje spartańskie? gdzie czystość sumień i rąk?
Starzec zamilkł, pisarz się począł uśmiechać.
— Wsiadłeś-bo pan na swojego konika — zawołał. — Ale trudno, aby wszyscy święci byli. Ludzie są ludźmi, słabości wiele przebaczyć trzeba.
— Słabości! błędów! — przerwał Kożuszek — a! zapewne, ale nie bez wstydów i nie nałogów obrzydłych, nie takiego obłąkania, które z tych, co prostą idą drogą szydzi... bo prawem się stało i obyczajem.
Pisarz widocznie chciał zwrócić rozmowę i zamilkł.
— Partya nasza — dodał — coraz rośnie, przeciwna maleje. Wiele siły nam dodaje, żeśmy poczciwego Arystydesa Małachowskiego wybrali za wodza... no, i książę Kaźmirz bardzo nam jest pożyteczny.
Stary się rozśmiał trochę złośliwie.
— Zapewne, zapewne — rzekł — znaczy to cóś, że piękny, czysty, z pewnych względów rzymskich