Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek, co się po Warszawie przez tak długi czas kręci, może być i pozostać jakąś tajemnicą?
Pan Tytus śmiał się.
Bącik na niego pogardliwie zerknął.
— Niechże pan raczy nam odkryć tę tajemnicę — odezwał się.
Tytus trochę się zmieszał.
— Że ja nie wiem, kto jest Barani kożuszek, to niczego nie dowodzi — zawołał. — Mnie taki tam fiksat, co komedye po ulicach wyprawia, nie obchodzi wcale.
Ruszył ramionami i, gniewny na Bącika, zwrócił się z sarkazmem na niego.
— Za to panu Bącikowi powiem, po co na redutę zawędrował — rozśmiał się. — Hę? chcesz?
Bącik się namarszczył.
— Pewnie jakiejś jejmościance pożyczyłeś zastawnych klejnotów na maskaradę i boisz się, aby ci z niemi nie zbiegła?
Rozśmieli się wszyscy na głos, a lichwiarz, przeszywszy wzrokiem Tytusa, splunął i rzekł, oddalając się:
— Na zastawy pożyczam, czy nie, to moja rzecz. Ale gdybyś mi waćpan nawet duszę chciał dać w zakład, nie pożyczyłbym na nią kulfona... bo i tego nie warta.
Spłonął pan Tytus cały i byłby się rzucił za uchodzącym, lecz ciżba go oddzieliła od nich, a starosta za rękę go schwycił.
— Dajże pokój! daj pokój! — zawołał.
Tak się skończył ten epizod.
Noc była dosyć późna, a starosta, redutą dosyć