Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie byliście państwo, gdy nam tu tę scenę wyprawił? — zapytał hrabia Teofil.
— Jaką scenę? — podchwycił starosta.
— Widzę, że nie wiecie nic — począł żywo hrabia. — Ależ-to nieoszacowane, osobliwe! Warto było posłuchać, a powtórzyć się nie da.
— Cóż to takiego? co? — badał ciekawy starosta.
— Scena — odezwał się, śmiejąc, hrabia. — Ja właśnie tylkom co przyszedł tu, bo mi powiedziano, że dziś się u księżny generałowej panie zmówiły, iż przyjdą na redutę. Wchodzę, patrzę... w środku sali otoczona tłumem stoi w klejnotach jakaś niby królowa...
Tytus przerwał:
— Hrabia jej nie poznałeś?
— Nie, doprawdy, że nie — ciągnął dalej Teofil.
— Chciałem zbliżyć się do niej właśnie — podchwycił po chwili, wyczekawszy, czy mu Tytus nie odkryje tajemnicy. — Wtem, szmer się zrobił u wnijścia, wołanie jakieś. Patrzę — wsuwa się ów łajdak Barani kożuszek. Ja bo nie wiem, jak oni go tu mogą cierpieć na bruku, tego łotra.
— Ależ to nie może być prawdziwy — oparł się p. Tytus.
— Prawdziwy, czy fałszywy — mówił dalej hrabia — takich masek się nie puszcza... Widzę, rzucił oczyma po sali, gęba mu się do śmiechu wykrzywiła, bo płachta jej nie zakrywa, jak widzicie... i zaraz przy drzwiach chwycił za guzik od sukni wojewodzica, którego, mimo maski, musiał poznać... i nuż