Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dodał żywo Tytus — i klejnoty na królowej Golkondy tłómaczą się łatwo. Są to sławne owe percyoza, wygrane jakoby od królowej Maryi Antoinety.
Wszystko to, co mówił i o czem napomykał p. Tytus, było dla słuchającego dosyć ciemnem. Świeżo z pod surowej klauzury domu rodzicielskiego wyzwolony starosta, nie pojmował dobrze tych stosunków, z taką łatwością zawiązujących się i rwanych. Nie wiedział, kto był ten W... Zadumany, marzył teraz o tem, jakby czarodziejkę widzieć zblizka i docisnąć się do niej. Z życzeniem tem, pomimo już poufałej przyjaźni, jaka go łączyła z Tytusem, wydać się nie śmiał jeszcze, ale drugi łatwo je mógł odgadnąć.
— Znasz ją? widywałeś bez maski? — wtrącił nieśmiało.
— Przecież po ziarnku pieprzyka ją poznałem — rzekł z pewną przechwałką Tytus.
— I twarz tak piękna, jak figura obiecuje?
— Mogę zaręczyć, że ona wszelkie obietnice i nadzieje przechodzi — potwierdził Tytus. — Twarz to jest klasycznie piękna, a szatańskim ogniem ożywiona; oczy, które mówią, nie potrzebując ust w pomoc przyzywać; wargi, co się śmieją, tysiącznemi odcieniami śmiechu; fizyognomia jak płomień ruchoma, zawsze niezrównanie, bosko piękna. Czarodziejka, jednem słowem, niebezpieczna.
Spojrzał Tytus na towarzysza milczącego, wyzywając go na wyznanie, iż pragnąłby zobaczyć to bóstwo.
— Możesz mnie tam wprowadzić? — zapytał młodzieniec.