Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

górę, ale tu jak gość się znajdował i do sypialni swej iść odmówił. Siadł u drzwi, ciągle coś mówiąc do siebie i śmiejąc się czasami
Posłano już nie po doktora, ale po kilku lekarzy
Przyjaciele pana Amrożego polityczni, którym on służył tak czynnie, zbiegli się na smutną wiadomość o jego stanie umysłowym. Nie chciano wierzyć, by go to nieszczęście dotknęło. Dołożono starań wszelkich, by uspokoić umysł i ciało do normalnego przyprowadzić stanu.
Wszystko jednak okazało się nadaremnem. Pan Ambroży wyzdrowiał fizycznie, a pierwszą tego oznaką było, że jeść począł dużo i chciwie. Zimno, zmiany temperatury znosił z największą obojętnością. Dzień i noc potrzeba było okna otwierać, bo mu ciągle było za gorąco
Lecz chociaż napozór uspokoił się, mruczał nieustannie, mówił coś do siebie, rękami poruszał, uśmiechał się.
Gwałtowniejsze wybuchy ustąpiły zupełnie, pozostał tylko rodzaj melancholii dziwacznej i nużące owo krążenie jednych myśli, które pod rozmaitemi postaciami powracały, wywłócząc za sobą pokrewne wspomnienia, powiązane często w sposób osobliwy, z logiką obłąkanym właściwą.
Lekarze musieli się wyrzec wszelkiej nadziei uzdrowienia.
Nie wiadomo kto doniósł będącemu na wsi staroście o śmierci Loiski. Czeremecha, przez którego przyszła ta wiadomość, chcąc go do niej przygoto-