Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kłem — a ja z moim regimentem buławy koronnej w przejeździe będę konwojował.
Na to król rzekł misternie:
— Kto wie? strażby była może niebezpieczniejsza, niż niebezpieczeństwo samo.
Patrzyliśmy sobie w oczy, no i de Caché nadszedł z kartami. Rozmowa się skończyła. Otóż — dodał hetman — masz wiedzieć, że o tem, do czego król aluzyę czynił, nikt oprócz afidowanych wiedzieć nie mógł i może jedna Loiska. Mam więc tę kobietę w silnem podejrzeniu, że wkupując się w łaski królewskie, mogła nas wydać.
Tytus słuchał z zajęciem.
— Byłoż wistocie coś podobnego na myśli? — zapytał.
Hetman odwrócił się, nie chcąc odpowiedzieć.
— Tysiące się rzeczy mówi i przypuszczeń robi — zawołał — gdy się chce kraj od zguby ocalić. Mógł coś takiego Kurdwanowski pleść, nie przypominam sobie. Ale mów mi — bo przecież ty wiesz wszystko, co się w mieście dzieje — gdzie, z kim ona mogła uciec? dokąd?
— Nikt w tych czasach u niej nie bywał, oprócz starosty — rzekł Tytus. — Co dziwniejsza, to kobieta, w której nigdy nikt najmniejszego nie obudził sentymentu, zakochała się w nim.
— Cha! cha! — rozśmiał się hrabia. — Rozumiem to dobrze. Kalkulacya wcale niezła.
— Ja miałem tam u niej stosunki ze służbą, donoszono mi wszystko — rzekł cicho Tytus — bo, jak pan hrabia powiadasz, wszystko wiedzieć muszę