Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł — a słowom pani nie mogę nie dać wiary... Jednakże...
Tu myślał chwilę, niepewien, co ma uczynić. Wziął za dzwonek i postawił go na stole; podszedł ku drzwiom jednym i zawrócił się od nich; skierował się ku drugim i wstrzymał. Blady był, drżący i zdawał zapominać nawet, że Loiska stała i czekała jeszcze.
Za trojgiem drzwi gabinetu z jednej strony siedział Ryx, który wpuścił Loiskę, za drugiemi czekał Komarzewski, trzecie oddzielały króla od pani krakowskiej i Mniszchowej.
Stanisław August wahał się widocznie, komu pierwszemu miał powierzyć tajemnicę i kogo wezwać do narady.
Nałóg i serce może pokierowały go ku pani krakowskiej. Zostawiając Loiskę na chwilę samą, wszedł żywo do sąsiedniego pokoju, gdzie panie piły czekoladę. W kilku słowach opowiedział rzecz całą. Słychać było dwa wykrzyki, szelest sukni i wielce poważna, z resztkami dosyć starannie pielęgnowanej piękności na twarzy, pani krakowska wsunęła się, wprost idąc do Loiski. Oblicze jej było pełne gniewu, ale zarazem jakby nadąsania na nieostrożną kobietę, która wprost, bez przygotowania, przyniosła królowi tak straszną wiadomość. Oczy pani krakowskiej z cynizmem wielkiej pani, mającej przed sobą istotę jakąś podrzędną, badały Loiskę, w której cała jej duma rozbudziła się od tego wzroku.
— Asindźka to słyszałaś na swe uszy? — zapytała.