Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przedmowy, przypatrywał się ciągle i uśmiechał do pięknej pani.
Loiska spuściła oczy.
— Mów-że pani, proszę, otwarcie — odezwał się Stanisław August, poprawiając koronkowe swe mankietki i błyskając białą ręką, na której duży pierścień widać było. — Czasu, niestety, mam tak mało!...
— Najjaśniejszy panie — rozpoczęła, ośmielając się nieco, Loiska — przypadek (tu rumieniec twarz jej okrył)... przypadek dozwolił mi podsłuchać tajemnicę, tyczącą się osoby waszej.
Twarz króla spoważniała, ale wyrażała razem niedowierzanie i doznaną przykrość.
— Przyjmowałam w swym domu dawniej mi znajomego hetmana... który w nim spotkał się z innymi przyjaciółmi swymi: generałem Kurdwanowskim, strażnikiem i... (wymieniła nazwisk jeszcze kilka). Ci panowie osnuli plan porwania waszej królewskiej mości w przejeździe do Łazienek, w Ujazdowskiej Alei. Miał być w tym celu oddział wojska przygotowany.
Mówiła jeszcze, goy spojrzawszy ukradkiem na króla, zobaczyła go na krzesło upadłym, bladym, drżącym, z twarzą zmienioną, która oburzenie, strach, gniew i jakąś niepewność wyrażała. Ręką chwytał za poręcz, usta otworzył jakby chciał zawołać kogoś... ale nie miał siły.
— Zastanów się, pani, co mówisz — odezwał się po chwili głosem słabym — takie obwinienie jest rzeczą największej wagi.