Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedział, że starosta teraz całem sercem do przeciwnego obozu należał. Zdało mu się, że oznajmując o tem zakochanemu, obrzydzi mu kobietę, która była przyjaciółką nieprzyjaciół jego.
Był pewnym, że kasztelanicowa musiała to przed nim ukrywać. Wahał się czas jakiś, aż naostatek, trafiwszy na usposobienie, które mu się zdawało najprzyjaźniejszem do wywarcia źądanego skutku, jednego ranka zjawił się ze swą szyderczą miną u pana starosty.
— Przepraszam — rzekł — że trudzę pana moją smutną figurą, ale jakże tu nie gryźć się, gdy się widzi tak zacnego godnego szczęścia człowieka w rękach takiej istoty, jak Loiska.
Bystro spojrzał nań zagniewany starosta.
— Panu przecież winienem jej znajomość — rzekł — i jest to, przyznam się, jedyna przysługa, za którą wdzięczność mu winienem.
— A ja mam to sobie do wyrzucenia, bo widzę, że starosta nadto bierzesz to na seryo. Jako zabawka, była to znajomość miła, ale jako trwały stosunek, rzecz niebezpieczna.
— O! — rozśmiał się z przymusem starosta — proszę być spokojnym!
— Nie mogę, dopóki przynajmniej z serca wszystkiego nie zrzucę, co mam na niem. Usiłowałem pana starostę ustrzedz od stosunków z tak zwanymi patryotami. Ja otwarcie wyznaję, że do nich nie należę, lecz przekonania wszelkie szanuję. Starosta liczysz się do obozu, a ta pani jest najdzielniejszem narzędziem w rękach przeciwników jego.