Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczór p. Marwaniego był w największym swym blasku.
W pośrodku widać było kupę masek: Węgrzyna z olejkami, Żyda z kramikiem, Kozaka olbrzymiego, kilku Turków w turbanach ogromnych, Hiszpanów w kryzach, chłopa Podlasiaka z kobiałką i astrologa w stroju dziwacznym.
Cyganka-wróżka, w czerwonej kołdrze na białej koszuli, cała obwieszona świecidłami, napierała się dłoni przechodzących, którym do ucha szeptała coś piskliwie. Odchodzili od niej wszyscy prawie zagniewani i burczący.
Pośród tego tłumu, którego stroje niekoniecznie zamożność wskazywały, stał i wielki but, którego cholewa ponad głowę jego się wznosiła, milczący i... jak but głupi. Pod chwastem, który go zdobił, dwa otwory służyły mu do oryentowania się wśród ścisku.
Wszystkich oczy jednak szczególnie na siebie zwracała kobieta w przepysznym stroju jakiejś królowej Golkondy, czy bajecznego państwa nieznanego...
Ubiór jej był tak fantastyczny, iż na odgadnienie jego charakteru próżno się kusić było; ale malowniczy, bogaty i świetny bardzo, wszystkich zachwycał.
Prawda, że i postać, którą okrywał, mogła obudzić uwielbienie, i choć twarzy jej pod maseczką wcale widać nie było, domyślano się piękności tak nadzwyczajnej oblicza, jak cudownem było, co jej towarzyszyło. Kibić, rączka, nóżka, płeć nieco od-