Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wielce go zdziwiło to, że ów obłąkany był bardzo spokojny, a wzrok jego nie zdradzał najmniejszego symptomatu zboczonego umysłu, nie było też w nim tej melancholii, jaką się w innych wypadkach odznaczają monomani.
Ojciec Filip był człowiekiem surowym, ale dobrego serca. Odczytawszy pismo, zdala się dobrze przyjrzawszy Kożuszkowi, a mając informacyę braciszka, zwolna się zbliżył do niego.
— Cierpiący jesteś? — zapytał.
— Któż z ludzi nie cierpi?
— Musiałeś być dotknięty nieszczęściem jakiemś.
— Tak, mój ojcze, wielkiem, strasznem.
I łzy mu mówić nie dały.
— Tu u nas, w spokoju, przy staraniach, Bóg da, może ci będzie lepiej i przyjdziesz do zdrowia.
Staruszek nic nie odpowiedział.
— Zkąd jesteś? jakiego stanu? — ciągnął dalej przełożony.
— Pokutnik jestem, grzesznik, to mój stan — rzekł żebrak. — O nazwisku radbym zapomnieć.
Tu, zamilkłszy trochę, dodał zcicha:
— Jeżelibyście się o mnie czego dowiedzieć chcieli, spytajcie ojca Pankracego od Bernardynów,
Na tem skończyła się rozmowa.
Ostrożny przełożony, nim coś postanowił, lękając się jakiegoś wybuchu, dodał staremu do dozoru i obserwacyi tego braciszka, który go przyprowadził.
Brat Izydor, ciągle jeszcze nie mogący zrozumieć, co znaczyło to podobieństwo, które go niepo-