Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na, prawie zawsze potrzebowali pieniędzy i w polityczne intrygi byli wplątani. Nie miał więc marszałek czasu na zajmowanie się pomniejszemi sprawami, które zdawał na podkomendnych swoich.
Powołanie Suzantowskiego było rzeczą osobliwwszą i wielce znaczącą. Wieczorem dano mu znać, aby zrana się stawił. Podsędek ogolić się musiał, przeciw zwyczajowi swemu, bo powszedniego czasu czynił to tylko dwa razy na tydzień.
Marszałka zastał przy toalecie, a razem obłożonego dokoła rozpieczętowanemi listami z Drezna, Wiśniowca, Dubna, Petersburga i Kijowa. Spraw państwo Mniszchowie mieli móstwo.
Gdy podsędek się oznajmił, marszałek nawet kamerdynera Francuza odprawił. Był namarszczony, znudzony i w złym humorze.
— Domyślasz się asindziej, po co go wezwałem — rzekł. — Koniec potrzeba zrobić jakiś z tym żebrakiem, o którym tyle mówią w mieście, że — tu się skrzywił — nawet król jegomość pytał mnie o niego.
Podsędek ściągnął usta.
— Jakże j. w. marszałek rozkaże?
— Ale któż to jest? co za człowiek?
— Dojść trudno — począł Suzantowski. — Świadczą za nim tacy ludzie, jak ojciec Pankracy, spowiednik jego, że pobożny i pokutujący. Koniec końców, j. w. panie, mnie się widzi i jestem tego pewnym z kilku indagacyj, że z wielkiego nabożeństwa dostał on pomieszania zmysłów. Trudno karać obłąkanego.
— Oho, ho! — przerwał Mniszech. — Cóż, puścić