Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

włożył płaszczyk i natychmiast udał się do urzędnika, który zwykł był więźniów indagować i od którego zależało najwięcej, co z nimi potem uczynić miano: odesłać do prochowni, precz wygnać, czy ukarać i więzić.
Był to ten właśnie Suzantowski, który dnia wczorajszego swoim obyczajem tak się obszedł grubiańsko z Baranim kożuszkiem.
Podsędka Suzantowskiego znał ojciec Pankracy dosyć dobrze, bo niejeden raz do więźniów chorych lub skazanych chodził. Ale w tej godzinie, gdy tyle miał do czynienia w kancelaryi, przystęp do niego był trudny.
Szczęściem, suknia duchowna i popularność ojca Pankracego wszędzie mu drogę ułatwiały. Przebrnął więc i straże i pozamykane dla innych drzwi, dostał się do izby, w której już nad protokółem ze zbiegiem jakimś pracował Suzantowski, i potrafił go odwołać na stronę.
Podsędek, dla wypoczynku, przy sądzie miał matą ciupkę, w której jadał niekiedy, jeśli czasu nie miał do stracenia, i drzemał po obiedzie. Wprowadził do niej ojca Pankracego.
— Co jegomości do mnie sprowadza? — zapytał, usadowiwszy go obok siebie.
— Kochany podsędku, miłosierdzie chrześciańskie, litość — rzekł ksiądz. — Posadziliście do aresztu człowieka, którego ja znam nie od dziś. Mówię o Baranim kożuszku... No, w głowie u niego czasem pstro; ale to starowina pobożny i poczciwy!
Suzantowski podniósł do góry głowę, skrzywił