Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem i on, przypomniawszy pewnie sobie Macieja, a widząc go wpatrującego się w siebie, poruszył się żywo.
— A co? — zawołał, prostując się — a co? Te szelmy na swojem postawiły. Pamiętacie, co mówiliśmy o Baranim kożuszku?
Na wspomnienie to Maciej aż poskoczył ku niemu.
— Cóż? co się stało? — zawołał.
— Pochwycili go i oddali marszałkowskim — począł Juliaszek. — O! teraz ztamtąd dobyć go nie będzie łatwo. Zalał on wielu sadła za skórę... pomszczą się na nim.
Maciej stał, ręce załamawszy.
— Co ty pleciesz? czy to może być?
Juliaszek się obejrzał dokoła, bo już na nich patrzano i słuchano. Odciągnął starego na stronę i począł żywo:
— Wzieni go, wzieni! ale im i sam w ręce wlazł, powiadam wam. Wychodzili posłowie z sejmu, wybrał sobie dycht miejsce pod wrotyma i począł po swojemu ich witać. Ja tam mało którego znam, ale kilku wiem jak się zwą. Uczepił się naprzód pana Jezierskiego i coś mu dociął; potem szedł ten krzykacz... tego wszyscy znają, Suchorzewski, a tu trafiła kosa na kamień... bo to i gardło ma i gębę, a i rąk za pasem nie trzyma. Ten go sam zaraz za kołnierz ułapił, a silna bestya, i jak wrzaśnie na wartę... pochwycili starego w mig i poprowadzili.
— Gdzie? dokąd?
— Kto ich wie? pewno nie gdzieindziej, tylko