Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkich ja mogę dostąpić. Ona drugich pogubi, a oni ją do ostatecznej zguby przywiodą. Rozumiecie mnie, wiecie.
— No, wiem, wiem! — rzekł bernardyn — ale cóż ja na to mogę poradzić?
— Możecie — odparł stary. — Do tego domu ciśnie się też osób wiele, do których wy przystęp macie. Możecie ostrzegać.
Stary zadumał się.
— W ostatku — dodał — choćby przyszło z kazalnicy.
— Bój-że się ty Boga! a cóż ja z kazalnicy mogę powiedzieć?
— Możecie tak tę jaskinię zatracenia odmalować, aby ją ludzie poznali i wstydzili się tam nogą stąpić.
Pankracy schylonego pocałował w głowę i począł spokojnie:
— Nie unoście się, nie wymagajcie rzeczy niemożliwych, a w tem, co czynicie, miejcie miarę, liczcie się z czasem.
Gdy to mówił, stary ścisnął ręce z wyrazem rozpaczliwym. Łzy mu się potoczyły po twarzy i rzewnie płakać a zanosić się zaczął. Szlochaniem tem przerwał mowę ojcu, który zamiast go nawracać, zaczął pocieszać.
— We wszystkiem cierpliwości potrzeba, mój drogi.
— Cierpię! — odparł z za łez stary.
Dał mu się trochę wypłakać ksiądz Pankracy