Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie miłości sąsiadują z sobą, pierwsza powiększyła drugą.
Przy wieczerzy gospodyni była zmuszoną trochę się zająć hrabiną W. i innymi. Starosta tymczasem napawał nią oczy, a goście uśmiechali się, widząc, że zupełnie oszalał.
Przy stole przesiedziano czas dosyć długi i gry już, jak wczoraj, nie odnowiono z powodu spóźnionej godziny, pomimo nalegania tych, co przegrali.
Znalazłszy się samnasam w powozie z Tytusem, starosta rozpoczął od uściskania go.
— Jesteś moim dobroczyńcą! — zawołał. — Nie umiem ci wyrazić mej wdzięczności za to, żeś mnie zapoznał z nią. Jestem zachwycony, przejęty, szczęśliwy! To pierwsza miłość w życiu mojem.
Tytus, widząc go tam rozgorzałym, na wszelki wypadek potrzebował zawarować się na przyszłość.
— Kochany starosto — rzekł z przybraną surowością mentora. — Widzę cię tak jakoś bezmiernie, nagle rozkochanym, że muszę ostrzedz. Jest to niezaprzeczenie jedna z najmilszych istot w świecie, ale chłodna. Tym chłodem swym może cię doprowadzić daleko. Baw się, ale... ostrożnie. Nie zapominaj, że to zabawka jest tylko, która do niczego nie doprowadzi. Wolałem, żebyś tu wszedł w towarzystwo, niż gdzieindziej, gdyżby cię eksploatowano.
Puścił się tak pan Tytus w nauki moralne, zupełnie próżne, gdyż zatopiony w sobie starosta wspominał przez ten czas słówka czarodziejki, jej wejrzenia, i poddawał analizie pilnej uścisk lekki jej ręki, gdy się żegnała.