Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Loiska zdawała się być zmuszoną do powolności dlań, chociaż ten sposób obejścia się z nią nie był jej przyjemny.
Poszła wydać rozkazy, wróciła i stanęła przed nim. Przybyły patrzył na jej piękność dosyć chłodnem okiem. Jednak wyrwało mu się:
— A, jaka ty zawsze śliczna bestyjka jesteś!
— Panie het...
— Proszę, bez tytułów — ja tu jestem, jeśli już koniecznie chcesz, panem hrabią.
Loiska siadła; hrabia pochylił się trochę ku niej.
— Cha! cha! — rzekł — musisz, kochana moja, dalej prowadzić swą poczętą karyerę dyplomatyczną. Wszyscy nasi agenci funta kłaków nie warci, siano wozić im za tobą, ma chérie, gdy tylko zechcesz. Komużbyś ty nie dobyła śmiertelnego grzechu z pod serca?
Być może, że misya dyplomatyczna uśmiechała się wistocie Loisce, albo, że ją do innych celów prowadziła. Rozpogodziła się na wzmiankę o niej.
— O cóż chodzi? — zapytała.
Hrabia dumał trochę. Widać, że to, z czem przychodził, było mu narzuconem i sam tego nie wymyślił. Przypominał sobie, co mu zlecono.
— Widzisz, moja śliczna — rzekł — jest rzecz taka. Knuje się jakiś spisek, coup d’état, do którego i króla wciągnięto. O tem wiemy, ale stanowi jego esencyę, w jaki sposób ma być wykonany... tego nie możemy pochwycić. Zrozumiej mnie dobrze! Ci, co do spisku należą, jak prości śmiertelnicy, bawić się i grać lubią. Twój dom niema żadnej barwy.