Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan wojewoda sieradzki kochał się nazabój w Jadwisi, widziała to matka od pierwszych dni i dała owej miłości rosnąć, wiedząc, że z niej zbierze owoce... Stary zalotnik rzucił słówko na próbę, bo nie był pewien, czy mu matka córkę dać zechce, choć rachował na swe bogactwa, a na jej ruinę — zrazu odpowiedź była niejasna... lecz nie odepchnęła go całkiem i nie zraziła od drugiej próby. Więc wytrwał na stanowisku w Krakowie, a choć było gdzie indziej co lepszego poczynać, pojechał przeprowadzać podczaszynę... W drodze czas się było rozmówić.
Podczaszyna już na tę rozmowę czekała i była do niej lepiej przygotowana, niż Kraków przeciwko Szwedom.
Jadwisi nie było w pokoju, wojewoda przystąpił ku pięknej pani pokorny a wdzięczący się.
— Pani podczaszyno, — rzekł — albo mnie zabij, albo mi daj szczęście jedyne...
Jejmość udała, że nic nie rozumie.
— Cóż to tam za szczęście? — spytała, uśmiechając się — czybyś asindziej nie myślał o mnie? hę?
Wojewoda się zmieszał... Jejmość śmiała się z zakłopotania jego...
— Toćby się namyśleć trzeba, — rzekła — jeśli serce się jego ku mnie skłoniło..
— Pani podczaszyno, — przerwał wojewoda z konfuzją — wiadoma to rzecz, iż sercu nikt hetmanić nie może, ani ja się pochwalę tem... Gdyby ono rozum miało, nicby lepszego uczynić nie mogło, tylko mi tę drogę wskazać do szczęścia... ale serce rozumu nie ma.
— Cóż ja na to mam radzić?
— Wzięła mi je córka wasza!...
Podczaszyna się w boki podparła i zaczęła śmiać serdecznie.
— Co? co? ten dzieciak? pan wojewodabyś myślał o niej? Lecz zlituj się, ojcembyś jej być mógł?
— Co z tem począć! tak jest!